Życie

Myślę, że on nas nie kocha...jak się przyjrzę innym związkom to tam jest inaczej, ojciec jest, uczestniczy w życiu dzieci, zabiera je gdzieś, spędzają razem czas. U nas jest to mega okazjonalnie. Nawet jak dzieciaki powiedzą, że go nie ma to on się wymiguje pracą. 

Zachorowałam, na chorobę która wyniszcza - zawoził mnie tylko na chemię i koniec. Nie odbierał, nie był kiedy skręcałam się z bólu po niej. Był ze mną raz na tomografie (a miałam ich kilkanaście) i raz podczas jednej wizyty których odbyłam już kilkadziesiąt. 

Podczas ponad miesięcznego pobytu w szpitalu był tylko dwa razy i tylko dlatego, że dzieciaki chciały i była zgoda na spotkanie. 

Każdy dzień mija tak samo rano, odwóz dzieciaków do szkoły, praca, powrót, jakieś jedzenie, zajęcia dodatkowe,  spać. I tak przez cały tydzień. Po woli przestaje mieć na to siłę. I choć walczę i wierzę, że to co najgorsze, najcięższe i najtrudniejsze za mną to patrząc w przeszłość nie widzę przyszłości :( 

Szkoda mi dzieciaków. Każda rozmowa kończy się tak samo, że musi, że nie kopie się leżącego, że nie potrafi. Proszę wróć, jak człowiek po 8h, to nie twoja firma, nikt tego nie docenia i nie doceni, znajdź pracę na stanowisku niższym bez takiej odpowiedzialności i rytmie 8h pracy - co słyszę, za mniejszą kasę nie da rady - on nie da, nie my. W czasie naszego małżeństwa to on zostawał 3x bez pracy i mu pomagałam przetrwać, ja brałam na siebie ciężar utrzymania nas, ja nie on. Kto nosi spodnie w naszym związku? Koleżanka słysząc przez co przeszłam zdrowotnie za głowę się złapała, że on mi nie pomaga. Co mogę zrobić? Są dzieci, które wymagają opieki i pomocy. Zebrania -ja, zakupu codzienne -ja, zmartwienia -ja , zwierzenia - ja, czytanie wieczorne - ja, mycie - ja, zabawa - ja, zajęcia dodatkowe - ja, pranie, zmywanie i sprzątanie - ja. Mam wrażenie, że wszystko - ja. Na ile mi starczy jeszcze sił - nie wiem. I to jest smutne. 

Komentarze