Myślę, że on nas nie kocha...jak się przyjrzę innym związkom to tam jest inaczej, ojciec jest, uczestniczy w życiu dzieci, zabiera je gdzieś, spędzają razem czas. U nas jest to mega okazjonalnie. Nawet jak dzieciaki powiedzą, że go nie ma to on się wymiguje pracą. Zachorowałam, na chorobę która wyniszcza - zawoził mnie tylko na chemię i koniec. Nie odbierał, nie był kiedy skręcałam się z bólu po niej. Był ze mną raz na tomografie (a miałam ich kilkanaście) i raz podczas jednej wizyty których odbyłam już kilkadziesiąt. Podczas ponad miesięcznego pobytu w szpitalu był tylko dwa razy i tylko dlatego, że dzieciaki chciały i była zgoda na spotkanie. Każdy dzień mija tak samo rano, odwóz dzieciaków do szkoły, praca, powrót, jakieś jedzenie, zajęcia dodatkowe, spać. I tak przez cały tydzień. Po woli przestaje mieć na to siłę. I choć walczę i wierzę, że to co najgorsze, najcięższe i najtrudniejsze za mną to patrząc w przeszłość nie widzę przyszłości :( Szkoda mi dzieciaków. Każda rozmowa